Według jednej z definicji muzyka to zbiór uporządkowanych dźwięków. Czyli… wystarczy nagrać dowolne dźwięki i jest już muzyka? Teoretycznie tak. Praktycznie nie wszystko jest uznawane przez wszystkich. Na przykład z mojej listy na bandcamp moja żona kilka albumów nie akceptuje jako muzykę.A jaka jest skrajność, granica muzyka/niemuzyka?
Jedną ze skrajności jest 4’33 Johna Cage’a. Cisza trwająca ponad 4 i pół minuty. Czy to muzyka? Według powyższej definicji nie, gdyż nie ma dźwięków. Stwierdzenie że to co się dzieje w warstwie dźwiękowej w tle na sali jest częścią muzyki – nie jest uporządkowane. Według mnie nie jest to muzyka, ale mniejsza. Chodzi mi o drugą skrajność – muzykę noise.
Jakby kto nie wiedział to noise jest to trwający zazwyczaj ponad pół godzinny, monotonny hałas na granicy szumu. Można się spytać – jak to słuchać? Mogę odpowiedzieć – z przyjemnością.
Album U̴n̶i̷c̸o̸r̵n̷s̵ ̶a̸n̴d̵ ̸R̷a̸i̶n̷b̵o̵w̷s̵ (̸̠̑c̵̡̽o̷̲̐r̶̜̋r̶̝̉ǔ̷̫p̵̦͌t̸̺̐ ̴͉̒v̶̬́e̷̱̓r̸̠̈́s̷̓͜î̸̫o̴̾͜n̵͉͘)̸͚̏ by X̸͇́.̷̢͘X̸͚͋ ̷͕̌S̴͉͝ü̴̝ḡ̴̖å̵ͅr̵̞̄ – nie należy do moich ulubionych albumów noise ale ma jedną cechę przez którą się zdecydowałem go kupić – jest najbrutalniejszym, bolącym uszy albumem noise. Do tych dźwięków przyzwyczajałem się przez miesiąc.
Ten album jest odpowiedzią na poszukiwanie czegoś znacznie ostrzejszego niż harsh noise popularnego Merzbowa, który wydaje mi się słaby niczym ambient. Dzięki Bandcamp odkryłem między innymi, że nie lubię monotonii i łagodności. Powoduje ona że mój mózg się wyłącza i przestaje sluchać danej muzyki.
Prawdę mówiąc albumem noise który lubię bardziej i ciągle oddalam zakup jest „Way Of The World” by Problem który przypomina mi czasy modemów (ach te sentymenty). Pięknie harczące binarne szumy często zmienne nie są aż tak skrajnym noisem jak wcześniej wymieniony album.
Merzbow (Masami Akita) lubi w artykułach poruszać tematy sado-maso. Osobiście nie mam takich skłonności, przynajmniej w sensie fizycznym. Czyżby moje zamiłowanie do noise śwadczy o czymś? Np. o tym że siebie nie lubię, lub coś takiego?
Srogie pigsy przypisać… i pół godziny Chopina dziennie…