W latach 80-tych i 90-tych ominęło mnie MTV. Nie wiem czy mam czego żałować, ale starszy brat wiecznie okupował telewizję satelitarną, a ja i tak wolałem komputer. Poza tym – czy coś było lepszego z muzyki młodzieżowej/rozrywkowej niż The Beatles?… no dobra… koniec fanatykowania…
Moja żona słuchała i słucha głównie rocka progresywnego, a ja przed ślubem starałem się zrozumieć grupę Archive. Powiem, że mi imponują i cenię ich eksperymenty dźwiękowe, a także emocjonalność… ale… nie udało się. Na koncercie z przyszłą jeszcze żoną stałem i obserowałem koncert zamiast wsłuchiwać się – był tylko jeden moment w którym coś poczułem – i to tyle.
Prawdziwa podróż z rockiem progresywnym zaczęła się wraz z wgłębianiem się w życiorys Władysława Komendarka. W końcu grał w zespole art-rockowym Exodus!
Pierwsze podejście do muzyki Exodus’u było dosyć obojętne, trochę jakbym słuchał rock ambient stylizowany na sentymentalizm. Kilka lat zajęło zanim poczułem ich geniusz. Dzięki Władkowi poznałem też „Flight” zespołu Rare Bird, „Soon” zespołu Yes, zaś do Genesis nie przekonałem się.
Obecnie moja żona jest wciągnięta w słuchanie wszystkiego co związane z Mariuszem Dudą (Riverside, Lunatic Soul), czyli rock progresywny z granicy metalu z elementami elektroniki i folku, a ja nie potrafię zrozumieć klimatu – tak jak żona mówi na awangardę „nudaaa” tak ja mogę powiedzieć o Riverside „nudaaa”. Niby słyszę jakieś bogactwo tła muzycznego, ale dla mnie to jest ciągły klimat przez całe albumy.
W okresie fanatykowania byłem przekonany że lubię wszystko co jest ambitne i dobre. Cały czas uczę się pokory i podejścia że „coś jest dobre ale mi się nie podoba”.
Zapomniałem wspomnieć o bardziej mainstream’owym rocku progresywnym. Queen wysoko cenię (kolega z pracy kazał o nich coś napisać), ale cenię za warsztat. Dla mnie sam klimat który reprezentują jest zbyt pozytywny, optymistyczny, pogodny i radosny. Taki ciepły i kolorowy aż do obrzydzenia. Ich epokowe dzieło „Bohemian Raphsody” odkryłem przez przypadek – słysząc cover w wykonaniu… drukarek, stacji dysków i skanerów (https://www.youtube.com/watch?v=Ht96HJ01SE4). Wtedy zrozumiałem jak dużo pomysłowości zostało w tym utworze splecione. Wcześniej nie podobające mi się brzmienia przesłaniały mi formę. „Pink Floyds” odkryłem dopiero w tym dziesięcioleciu – własciwie to znam tylko cudowną suitę „Crazy diamond”. „Another brick in wall” ma dla mnie zbyt „potoczne” brzmienia.
Gwoli ścisłości dodam, że jako jeden z pierwszych zespołów grająch rocka progresywnego byli moi idole, zespół The Beatles… więc teoretycznie, mocno naciągając, mogę napisać że słuchałem rocka progresywnego już w dzieciństwie.
Cenię wiele utworów rock’a progresywnego i jest dużo utworów które czuję – na pewno bardziej jazz. Ale kim właściwie jestem, jakiej muzyki słucham? Przyznam się, że niektóre kawałki Shazzy mi się podobają :X. Tak więc, przykładowo żona, ma problem żeby mnie zaszufladkować… a ja po prostu cenię dobrą muzykę – czymkolwiek jest ta mityczna granica jakości.
Obecnie słucham najwięcej awangardy XXI wieku. Co w niej jest fajnego oprócz samych interesujących dźwięków? To że zazwyczaj nie narzucają emocji ani odczuć. Nie pobudzają uczuciowość, ale raczej intelekt. Można je słuchać bardziej „na chłodno”, analitycznie. Byłbym innym człowiekiem gdybym swoją młodość oparł na takiej muzyce.