Przy tych zakupach przyciągnęły mnie utwory w większości bardziej żwawe i „zaczepne” niż zwykle (co niekoniecznie oznacza, że energetyczne, agresywne czy też głośne). Może to przypadek, może przez to że wraz z wiosną budzi się życie, a może anioły chcą mi coś przekazać?
https://wearekeyhole.bandcamp.com/album/syzygy-reverie
Z muzyką zespołu Key Hole spotkałem się jakieś półtora roku temu i mnie zaintrygowała… uznałem że jest bardzo dobra, interesująca, ale wtedy czegoś brakowało dla mojej osoby. (1)Ciutkę zbyt spokojna i rozmyta na mój gust – nie jestem miłośnikiem ambientu. (2)Zbyt dużo tekstu śpiewanego po angielsku – jestem zbyt „cienki w uszach” żeby rozumieć na bieżąco śpiew w tym języku. (3)Zbyt duża złożoność wtedy dla mnie. Nie byłem jeszcze gotowy.
Album „Syzygy reverie” okazał się nie tylko eliminującym powyższe moje opory dziełem, ale wręcz dał wybuchy nieznanych mi doznań muzycznych! Każdy z utworów (a są długie – między 10 a 24 minuty) jest bardzo charakterystyczny, więc je opiszę, co jest wyjątkiem w moim blogu:
- „dionysan tricks” jest z początku spokojny i łagodny, z narastającym „pazurem”. W pewnym momencie jest zaskakująca cisza z której następuje „wybudzenie”. Brzmienia wielowarstwowo oscylujących dźwięków z przesterowaniami i glitch artowymi dodatkami, a także efekty echa i mroczna cykliczna melodia w tle spowodowało u mnie niezwykłe zdumienie wyzwalanymi co chwilę nowymi pokładami energii nieznanego dla mnie typu.
- „edge of agony” to coś z awangardowego skraju rocka progresywno-symfonicznego. Na początku jest szybszy, bardziej melodyjny, mniej przetwarzany elektroniką niż poprzedni utwór. W połowie następuje spowolnienie, by powoli rozkręcać się w wielowarstwowej wędrówce melodii i glissand w drodze do finału pełnego werbalnych informacji i solówki gitarowej. Tą drugą połowę bym określił jako bardziej mroczną i refleksyjną. Zasługują na szacunek za utrzymanie tak dużej dawki energii i taką różnorodność, przez ponad 20 minut w suicie improwizowanej przez kilka osób! Trzeba przyznać że członkowie zespołu Key Hole są niezwykle zgrani.
- „azimuth” przypomina z początku bardziej klasyczne syntezatorowe utwory elektroniki progresywnej. Jest dużo wielowarstwowych melodii i, co jest charakterystyczne dla nich, szeregi nietypowych dźwięków, wokalu oraz różnych efektów. W połowie utworu przeradza się płynnie w narastający, symfoniczny rockowy manifest by pod koniec nastąpiło rozdwojenie – jednocześnie na spokojnie i z napięciem. To co mi się najbardziej spodobało to motyw kiedy śpiew który się przeradza w krzyk by po chwili przerodzić się w abstrakcyjny szorstki dźwięk. Być może nie był to celowy efekt, ale osobiście uwielbiam glitch art, a dla mnie to jest sound art dokładnie jaki lubię.
- „parched earth” ma jeszcze bardziej mroczny nastrój. Pierwszą połowę ma jednostajną, zaś potem dzieją się bardziej interesujące rzeczy by na koniec przejść niemal w muzykę filmową.
- „cartesian coordinates” – utwór z pogranicza ambientu, z szorstkimi wstawkami gitarowymi i perkusyjnymi.
https://wearekeyhole.bandcamp.com/album/coda-communiqu
Album „coda communiqué” był wydany wcześniej – dzieli je w dorobku Key Hole jeden album. Zakupiłem go gdyż jest bardziej energetyczny od innych, choć nie aż tak jak ich najnowszy. Chwilami można usłyszeć bardzo zaskakujące, a także interesujące „rozwiązania muzyczne” i punkty kulminacyjne. W głównym, męskim wokalu PR1SM można dopatrywać się podobieństwa do śpiewu Bjork, co moja żona (która się bardziej zna na śpiewie ode mnie) uznała za bardzo trudne, wymagające, czyli conajmniej dobre. W tym albumie utwór „Io: toxic moon colony”, śpiewany przez damski wokal françois minaux, rozkochał mnie w sobie. Szkoda mi tylko tego, że nie rozumiem co śpiewają. Natomiast utwór „hello from the people of Earth” zaskoczył mnie zmianą od spokojnego do gwałtownego, czyli tak jak w pierwszym utworze ich najnowszego albumu. Ogólnie jestem pełen podziwu dla niezliczonych wiązanek pomysłów, które oferują członkowie zespołu w niemal każdym utworze.
https://mouseonmars.bandcamp.com/album/niun-niggung
To najbardziej mainstreamowy zakup z mojej dotychczasowej listy na bandcampie. – miał nawet teledysk w MTV. Moim totemem jest żółw i dopiero ponad 20 lat po premierze poznałem ten zespół. Mouse on Mars tworzą między innymi majstersztykowe kolaże awangardowych dźwięków w formie przystępnej – rytmiczno/melodyjnej. Jak chodzi o ten album to dla mnie osobiście dużym atutem jest pozytywny humor – słysząc po raz pierwszy niemal się śmiałem. Mają dużą liczbę produkcji na bandcampie i na pewno będę jeszcze co nieco zakupywał, szczególnie że mają różnorodny, czasami bardziej abstrakcyjny, repertuar.
https://landowolf.bandcamp.com/album/autumn-bomb
Jak usłyszałem ten album niecałe pół roku temu to wiedziałem dwie rzeczy: 1. nie rozumiem tej muzyki 2. muszę „mieć” tę muzykę. Napiszę na ten temat inny post, ale bardzo często mi się zdarza ta paradoksalna sytuacja. W tej szalonej Kalifornijskiej muzyce wszystko mi się wydaje „na opak”, wbrew zasadom. Tak jakby co krok artysta chciał zaskoczyć łamaniem reguł muzycznych. „Rozrywa mój mózg”, ale zarazem intuicja mi podpowiada, że te harmonie, struktura i forma mają sens. Być może za kilka tygodni/miesięcy mój mózg przetworzy całość kompozycji i będę mógł powiedzieć o niej coś więcej, a póki co – mogę karmić „moje uszy” tą ubóstwianą zagadkowością.
https://artistdubz.bandcamp.com/album/mission-completed-ep
Wan Leen Siow – moja ulubienica z Malezji jest osobą dosyć płodną i ze względu na to że jej muzyka była dla mnie ciutkę za spokojna, lekko „rozmyta”, oraz mało dopracowana (wokalizuje nie tonalnie i poza melodią)- kupiłem zaledwie dwa albumy. Jak usłyszałem jej mini album „Mission Completed” to musiałem koniecznie nabyć! Nagranie brzmi bardziej bojowo i jest wyrazistsze. Muzyka tego wydania budzi mnie do działania i do nadziei że „wszystko będzie dobrze”.