Nie mam wykształcenia muzycznego. Nie pochodzę nawet z muzykalnej rodziny, przez co nie mam „bystrego” słuchu… Ale nie lubię się poddawać. Bardzo często staję przed problemem: „nie rozumiem tego utworu/tej muzyki, ale czuję że muszę zrozumieć”. „Bystrość uszu” to wartość relatywna (wielowymiarowo złożona) i nie wiem czy z czasem mi jej przybywa, ale na pewno z każdym rokiem znacznie więcej moje „uszy” słyszą i „rozumieją”.
Przykład I. „Bema pamięci żałobny rapsod”.
Jak słyszałem ten utwór w wieku 20 lat to myślałem że to kompozycja abstrakcyjna i się zdziwieniem jak znajomy powiedział że nikt nie dorówna Niemenowi w interpretacji. Nie minęło 20 lat i po kilkuletnich szkoleniach z muzyką Komendarka i zespołu Exodus, u progu kryzysu wieku średniego, mogłem słuchać tej kilkunastominutowej suity kilka razy pod rząd, czasami z tempem dwukrotnie zwolnionym. To nie był „największy” ani „najszybszy” skok moich umiejętności słuchowych – wręcz przeciwnie – przypomina mi on jednak to co zawarłem w pierwszym akapicie, że w umiejętności słuchania miewam iście żółwie tempo.
Przykład II. Młodzieńcze „wrzynanie” się w muzykę F. Chopina
Tak jak pisałem na moim blogu, drugą moją muzyczną miłością po the Beatles, była muzyka Chopina której w wieku od 14 do 22 lat niemal codziennie słuchałem. Może trwało to kilka dziecięcych lat, ale „zrozumienie” tak trudnej muzyki w tak młodym wieku świadczy że „jakąś” wrażliwość muzyczną mam. Moim największym wyzwaniem był „Polonaise-Fantazja As-dur” którego cudowność zrozumiałem po kilku tygodniach.
Przykład III. Płynięcie z muzyką Komendarka i czasem „trudne manewry”
Tak jak pisałem w jednym z postów – odpływałem na pierwszym moim koncercie Komendarka, tak samo „łyknąłem” od razu album „Chopin – Komendarek”, ale nie zamierzam pisać o „lekkich sukcesach”, ale o „zmaganiach”. Mam kilkanaście albumów W. Komendarka i zdarzały mi się płyty takie jak „Syndrom cywilizacji”, czy „Rycerze ciemności” do których musiałem „dorosnąć” kilka-kilkanaście tygodni. Jest sporo utworów W. Komendarka które wyczuwałem dopiero po kilku miesiącach – około kilkunastu przesłuchaniach. Jedynie co mi u Władka nie podeszło podeszło przez wiele lat, to. „Szafirowa Chimera”, ale przyczyną może być że „nie ma tam nic dla mnie”.
Przykład IV. Zostanie Puchem Okruchem – ciągłe trenowanie „uszu”
Mam na bandcamp’owej playliście kilka pozycji których formę i/lub strukturę nie rozumiem – bywają bardzo chaotyczne, jednak harmonie lub dźwięki mi się tak podobają, że musiałem te pozycje zakupić – może kiedyś je ogarnę i otrzymam tytuł Strong-Uszu. Było sporo pozycji St Celfer’a które „zrozumiałem uszami” dopiero po kilku tygodniach, a czasem nawet miesiącach. Po ponad roku od zakupu awangardowego albumu „Ars Electronica 89/90” Komendarka mam wrażenie że jest tradycyjną muzyką – ale nie mam co się przejmować tym że moje uszy się znudzą słuchaniem muzyki nie znajdując niczego nowego – tak jak mawia Komendarek: „są miliardy możliwości”.
Podsumowanie
Na zakończenie mojej sentymentalnej podróży chciałem na wszelki wypadek uściślić, że pisałem o utworach które podobały mi się choć nie rozumiałem. Inne przypadki to: (1) muzyka którą od razu rozumiem i od razu mi się podoba, (2) muzyka którą od razu zrozumiałem i mi się nie podoba (3) muzyka którą nie rozumiem i mi się nie podoba. Przykładowo W.A.Mozarta podoba mi się jedynie „Requiem” który od razu zrozumiałem w wieku kilkunastu, a J.S.Bacha rozumiem zaledwie kilka procent – tych bardziej „oklepanych” utworów – znacząca większość jest dla mnie abstrakcją. L.Beethoven w większości nie jest wymagający, ale może się mylę gdyż niewiele słuchałem – po prostu jego muzyka mi „nie podchodzi”. Mógłbym tak dalej rozdrabniać się i drążyć temat… ale… kogo właściwie on go obchodzi poza mną…