Czwarty albumik, pierwszy mini album

Materiał na ten mini album zbierałem ponad 4 miesiące – od końca czerwca do połowy listopada. W międzyczasie miałem pomysły na albumiki „Jurassic Balloons Band”, „Boredom of journeys”, „Deliberate balloons”, „Wrong studies”. Ale coś mi w nich cały czas brakowało.

Po skomponowaniu „rough advances” (końskie zaloty) stwierdziłem, że mam temat: „parszywe dojrzewanie”. Dodam że ten utwór jako jedyny z mojej dotychczasowej wydanej twórczości, podoba się mojej żonie.

Pod koniec grudnia miałem dopracowane kompozycje, ale ciągle coś w ich brzmieniach mi nie pasowało. Chciałem wydać uroczyście na przywitanie nowego roku ale… masterowałem, miksowałem, masterowałem, miksowałem, cofałem przeróbki, skakałem po różnych wersjach, czasami dodawałem lub odejmowałem dźwięki, czasami przyspieszałem lub spowalniałem fragmenty, masterowałem, miksowałem… i…
… i tak w kółko przez 4 miesiące…

(Aha… żeby było jasne – albumem zajmowałem sięporankami przed pracą, wieczorami po pracy i w weekendy.)

Przez te 4 miesiące, przez te kilkadziesiąt (lub więcej) godzin nagrałem ponad 200 plików, czyli średnio ponad 20 wersji każdego utworu.

W swoim życiu bywałem pasjonatą z pogranicza pracoholika, więc mam w sobie coś z masochizmu, ale te ciągłe obrabianie było męczące, irytujące i frustrujące – miałem wrażenie że nigdy nie uda mi się osiągnąć rezultatu który chcę. W pewnym momencie John napisał do mnie: „DON’T DO ANYTHING FROM A POSITION OF DOUBT.” (nigdy nie rób nic z pozycji wątpliwości), co mnie zmotywowało żeby dopieszczać do poziomu mojego zadowolenia ze swojego dzieła. Dużo się nauczyłem i stworzyłem mini album który się bardzo podoba mi… i chyba tylko mi XD. Wyczuwam że nawet Johnowi nie podoba się m.in. przez to, że obniżyłem tonacje balonów i że nadałem „mocny tembr” moim utworom. Trudno… „wyżej tyłka nie podskoczysz, a wszystkich nie zadowolisz”, a cytując John’a: „You should go until YOU are happy.”. Tak więc jestem happy 🙂

Dla tych co nie słyszeli „Lousy puberty” ani „Annoying torrments” wspomnę jedynie że jest to muzyka brzydka, brudna, męcząca, irytująca, trudna do wyczucia i zapamiętania. Na blogu pisałem, że harsh noise Merzbowa uważam za bardzo łagodny, więc wiadomo (a może raczej – nie wiadomo) czego się spodziewać.

Ostatnia rzecz – okładkę trzasnąłem taką, że nawet grafikowi z którym w jednym pokoju pracuję, się podoba. A zaczęła się tak niewinnie:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Przewiń na górę

Ta strona używa plików cookies / This website use cookie files.
Polityka prywatności   
ZGODA / AGREE