W. Szekspir napisał:
Ktoś, kto muzyki w samym sobie nie ma,
Kogo nie wzrusza słodycz zgodnych dźwięków,
To człowiek zdolny do zdrad, spisków, gwałtu;
Jego wewnętrzne porywy są mroczne
Jak noc, bezdenne jak ciemność Erebu.
Takiemu nigdy nie ufaj. Słuchajmy!
Miałem także znajomego który powiedział wręcz, że nie wierzy osobom które nie bronią zaciekle swoich preferencji muzycznych jako najwłaściwsze (a właściwie coś w tym stylu). Jako anty-przykład mogę dać swoich rodziców którzy są uczciwi, poczciwi i przyzwoici, a są niemal obojętni wobec muzyki.
A jak ze mną? Częściowo odchorowałem etap muzycznego fanatykowania, nabrałem dystansu… ale wcale nie stałem się bardziej fałszywy, groźny, czy okrutny (chyba że chodzi o moje dzieła muzyczne – co to, to tak). Nabrałem nie tylko dystansu, ale innej perspektywy… a raczej starałem się ją uzyskać. Nie mam już spojrzenia w relacji {moja muzyka}<->{najlepsza muzyka}, ale w relacjach {muzyka}<->{dusza}. W tym poście postaram się zrobić jeszcze większego bałaganu, żeby na nowo próbować uporządkować swój muzyczny mikro-świat.
W momencie gdy piszę tego posta słucham muzyki kolektywu „Archive”. Jest to znamienna informacja, gdyż wybrałem ich z potrzeby chwili mimo że kiedyś (pomimo docenienia jakości) ich estetyka była mi obca. Byli dla mnie zbyt melancholijni i zbyt sentymentalni. Czy wiele się przez te kilka lat zmieniło w moim życiu? Tak. Nie były to jednak zdarzenia o których by „opowiadały” ich utwory. Może polubiłem je przez koegzystencję z moją żoną?
Eksperyment: przeskokiem „zarzuciłem” właśnie „The Best of Beethoven” i… większość nadal mi nie przypada do gustu… jedyne co to fragmenty z „Symfonii nr. 7” i „Koncert fortepianowy 5” mi się podobają. Nic w moim świecie estetyki w tym regionie się nie zmieniło…
Eksperyment II: szybki skok do „Wariacji Goldergowskich” Bacha i… szok z niedowierzaniem! Po kilkunastu latach kiedy pierwszy raz je próbowałem, moja okrusia postać Pucha dojrzała do czucia tych mistrzowskich form! Czuję się teraz pełniejszym człowiekiem! Dodam, że wczoraj słuchałem u znajomego muzyki chińskiej i… ni w ząb nie czułem tej melodyki, chociaż ten znajomy, poliglota nie wnikliwy muzycznie, się nią zachwycał. Ciekawy jestem czy kiedyś we mnie nastąpi taka przemiana. Nie wiem, czy mi się muzyka dalekowschodnia spodoba (naturalnie, poza eksperymentami).
Eksperyment III: Możdżer „Chopin Impresje”… nadal to samo jak kilkanaście lat temu… poza ewidentnymi wstawkami z muzyki Chopina nie rozumiem powiązań nazwanymi impresjami. Natomiast gdy się skoncentruję i zwolnię myśli to bardziej chwytam melodykę. Nie sądzą żebym kiedykolwiek polubił jazz a’la Możdżer czy Komeda, ale może chociaż trochę zrozumiem. Ten eksperyment jest dla mnie ważny, gdyż pewien znajomy kompozytor muzyki klasycystycznej i jazzowej zasugerował mi, że nie czuję muzyki Możdżera bo jej nie lubię. Uważam natomiast, że to są ewidentnie dwie różne sprawy, tak jak u mnie z Beethovenem którego melodykę czuję, a za którym nie przepadam.
Tak więc, jakie są moje przemyślenia? Muzyka według mnie nie tylko jest powiązana z duszą (tym co człowiek przeszedł), ale i z umysłem (jego aktualnym stanem). Mój kolega z pracy, grafik zasugerował, że estetyka jest zapisana w konstrukcji rzeczywistości, a to zgodne jest ze zdaniem Liebnitz’a „Muzyka to przyjemność, jakiej dusza ludzka doświadcza przez liczenie, nie zdając sobie sprawy, że ma do czynienia z liczeniem”. Nie upraszcza mi to natomiast perspektywy na mój muzyczny mikro-świat. Jednak prostota nie jest zazwyczaj ciekawa, więc nie narzekam na nudę. Tak więc nie kończąc tego nieograniczonego tematu ciała, umysłu i świata, kończę mojego szóstego posta na temat mojego „nie rozumienia muzyki”.
Na marginesie: Przypomniała mi się o istnieniu teorii trzech światów Karla Poppera. Po przypomnieniu/pogłębieniu tematu jego filozofii będę mógł głębiej „nie rozumieć” muzyki.