Nie rozumiem muzyki – część 20 (sportu nie czuję)

Trafiłem w internecie niedawno na zdanie o muzyce:

Dla mózgu jest ona tym, czym sport dla ciała. „Żyjemy w świecie niepewności, który każe nam przewidywać przyszłość, nie dając nam wystarczającej ilości danych. Ewolucja wyostrzyła więc naszą zdolność oceny opartej na doznaniach estetycznych i wyszukiwaniu odstępstw od tego, co znamy i czego spodziewamy się na pierwszy rzut oka i co wydaje się atrakcyjne. W kształtowaniu tej zdolności muzyka sprawdza się najlepiej” – przekonuje Schulkin.

Focus.pl (Milena Rachid-Chehab)

To co pisze pan Schulkin jest częściowo zgodne jest to z moim postem: Próba antropologicznego uzasadnienia muzyki (odp. na n.r.m. cz. 5), chociaż uważam muzykę bardziej jako skutek uboczny, a nie jako „stroiciel zmysłów”. Zaintrygowało mnie natomiast porównanie sportu do muzyki. Jakie są podobieństwa i różnice? Zacznę od tego co najbardziej znam, czyli od siebie… sportu nie czuję, gdyż:

Jako, że mój totem to żółw to nie mogłem uprawiać sportu – jako dziecko po kilku minutach biegania się zamyślałem, a w czasie pływania po basenie – z powodu moich licznych myśli – przestawałem liczyć ile zrobiłem okrążeń. A oglądanie rywalizacji innych? Tak jak dla niektórych osób muzyka mogłaby nie istnieć – tak dla mnie sport mógłby nie istnieć. Szachy jeszcze mnie intrygowały gdyż upatrywałem się dużo piękna, ale nie mogę zrozumieć jak można się interesować tym, kto wygra a kto zajmie jakieś miejsce? Moja postawa dla sportu przypomina poniższy cytat (zaczerpnięty z filozofuj.pl):

Podczas igrzysk olimpijskich Diogenes zauważył na jednej z ateńskich ulic tłum kibiców wiwatujących na cześć zwycięzcy w biegu długodystansowym.

– Powiedz mi, proszę – powiedział podchodząc do tryumfatora – czy zwyciężony był gorszy od ciebie?

– Cóż za głupie pytanie – odpowiedział zagadnięty. – Oczywiście, że gorszy. Przecież przegrał.

– No to z czego, głupcze, tak bardzo się cieszysz, jeśli pokonałeś gorszego od siebie? – ostudził go filozof.

Czasami zastanawiam się, dlaczego islam nie zabronił sportu, skoro był w stanie zabronić większości gatunków muzyki… otóż:

Konkluzja

Mogę nie lubić uprawiać sportu wysiłkowego, mogę nienawidzić rywalizacji, ale… sport (w odróżnieniu od muzyki) prawie że rozumiem. Sport ma wiele praktycznych zalet i zastosowań których nie będę wymieniał (z powodu mojego prywatnego niesmaku). A dlaczego ludzie w większości bardziej lubią oglądać sport wyczynowy niż słuchać „muzykę wyczynową”? Prawdopodobnie dlatego, że jest łatwiejszy do zrozumienia – bardziej „na wyciągnięcie ręki”… w związku z tym mogą widzowie dowartościowywać się „tanim” kosztem

Pozorne podobieństwa

Zawodowy muzyk do sukcesu potrzebuje porównywalnie tyle samo pracy co zawodowy sportowiec. Nie jest to wartość wymierna/wymienna – John M. Parker (St Celfer) został olimpijczykiem w kajakarstwie w wieku 25 lat, zaś w muzyce po dwudziestokilkuletnich wysiłkach nie został powszechnie znanym muzykiem, chociaż jego sukcesem jest bycie jednym z najbardziej rewolucyjnym muzykiem w historii (m.in. własny instrument).

Można by przypuszczać, że sława sportowca i sława muzyka sprzyja doborowi naturalnemu. Może kiedyś tak było, ale świat obecnie powariował (tanie kobiety + walka z prokreacją)

Zgodzę się, że i muzyka i sport pomagają dawaniu upustowi hormonom. Ale te hormony są skrajnie się różniące – w sporcie chodzi o wzniesieniu się jak najwyżej w rankingu, zaś w muzyce… no właśnie nie wiem o co chodzi w muzyce… mimo to że ją uwielbiam i czuję

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Przewiń na górę

Ta strona używa plików cookies / This website use cookie files.
Polityka prywatności   
ZGODA / AGREE