Co dają mi Sound Art’y

Grafik z mojej pracy rzucił raz tekstem, że (o ile dobrze pamiętam) „to co nie jest melodią to nie należy do muzyki” (na marginesie: traktuje Sound Art jedynie jako ewentualne tło do teatru). Odparłem mu: czym by był „A day in the life” the Beatles (które ten grafik ceni) bez tego magicznego dźwiękowego przejścia i końcówki? Tak więc (jak wiadomo niemal powszechnie) Sound Art daje plebsowi „przyszłość”, czyli rozwój muzyki.

Co mi osobiście daje Sound Art i inne eksperymenty m.in. te które gromadzę? Zrobiłem w czasie jazdy tramwajem do pracy wyliczankę:
– Nie obciążają emocjonalnie, nie narzucają emocje, nie pobudzają. Są bardziej neutralne pod tym względem. Nie jest to tak że nie wnoszą nic do emocji. Jak napisałem w swoim manifeście CUSA, powinny to robić. Są jednak te emocje bardziej uniwersalne do okoliczności. Sięgają bardziej „nerwów” i napięć emocjonalnych (tak jak np. „Autolysis”) a nie narzucają narracji.
– Są wspaniałe jako tło do rozmyślań, nie zapełniają całej percepcji – przestrzeni muzycznej.
– Są bardziej uniwersalne do okoliczności. Jak jadę tramwajem lub pracuję, nie muszę prawie przeskakiwać utwory. Znacznie częściej pasują do aktualnego stanu ducha bez względu na to jaki on jest.
– Niemal nigdy mi się nie nudzą – dobry eksperyment jest nie do objęcia przez moją pamięć i percepcję, dlatego niemal za każdym razem odnajduję jakiś smaczek który wcześniej pominąłem.
– Czasami brzmią inaczej niż wcześniej – są podatne na okoliczności słuchania.
– Rozwijają percepcję słuchową. Po 3 latach mój mikro świat muzyczny nie tylko się znacznie rozrósł ale także cały dotychczasowy świat zyskał głębię i dodatkowe smaczki.
– A najważniejsze – są dla mnie piękny i przyjemny same w sobie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Przewiń na górę

Ta strona używa plików cookies / This website use cookie files.
Polityka prywatności   
ZGODA / AGREE