Nie jest trudne dołączanie się do fanów jakiegoś albumu. Nie jest też trudne (co robię nagminnie) bycie jedynym, bądź prawie jedynym fanem albumu. Zdarzyła się jednak u mnie odmienna sytuacja związana z albumem Miller Point by Bunker Wizard. Album wydany elegancko z interesującym opisem. Moje uszy wykryły na liście „new arrivals” i dodały do wishlist’y. Dostałem w tamtym czasie domowy projekcik przy którym sobie nerwowo grzebałem. Drugiej nocy puściłem ten utwór i poczułem jego magię. Łagodne uczucie że wszystko będzie dobrze. Tak odbieram ten album złożony z przyjemnego szumu, matowych podkładów i łagodnych melodii przecinanych przez dramatyczne drony. Niby opowiada on o nalocie bombowym i skrywaniu się przed nim w bunkrze ale u mnie wywołał spokój.
Tak więc kupiłem ten album, po czym poszedłem spać… Przebudzały mnie w nocy co jakiś czas powiadomienia, że ktoś kupuje ten album… Po przebudzeniu myślałem że to mi się przyśniło, więc zaglądam na bandcampa, a tu po mnie kupiło ten album kilkanaście osób!
Poczułem się jak avant-garda, czyli straż przednia. Ten co odnalazł perełkę przed wszystkimi. Prawie jak promotor, bo może to wydanie zostało dostrzeżone przez mój zakup – kto wie?
Brzmi to jak „nic dla ludzkości” i nic nie znaczące tiptopki dla mnie, ale za to przyjemne podbudowujące uczucie. Bunker Wizard „pojawił się z nikąd” i pozostał nadal anonimowy – zostałem jego pierwszym fanem na bandcamp’ie, choć (jak przypuszczam) jest pewnie zawodowym muzykiem. A ja się szczerzę „jak głupi do sera”